Krystyna jechała do Niemiec z duszą na ramieniu. Nigdy wcześniej nie opiekowała się starszą osobą. "Dziewczyno, a pamiętasz, jak kąpałaś i ubierałaś swoje dzieciaki? No to tutaj będziesz robić dokładnie to samo" — powtarzała sobie. Ale lęk nie mijał. Nie bała się za to Kamila. — Wiele kobiet do pierwszego porodu też idzie lekko, bo nie wie, jak to boli — przekonuje. Pierwsze dwa tygodnie w Anglii przepłakała. — Musiałam się nauczyć, jak być opiekunką. A Sara uczyła się, jak być chorą – wspomina. Ewa w Hamburgu nie płakała. Zaciskała zęby, a przy pierwszej okazji po prostu uciekła.
Kamila dobiega siedemdziesiątki. Mieszka w Siedlcach. Przez ponad 40 lat pracowała w dużym przedsiębiorstwie budowlanym. Była kierowniczką działu. Odeszła, bo nie dogadała się z nowym szefem. Jak tłumaczy, padła ofiarą mobbingu. — Z dnia na dzień stałam się widzem życia, zamiast jego uczestnikiem. Leżałam pod kocem i ciurkiem oglądałam seriale. Mogłam sobie na to pozwolić, bo już cztery lata wcześniej osiągnęłam wiek emerytalny. Szybko jednak pojęłam, że tak nie chcę – opowiada. Zaczęła szukać ofert pracy, rozsyłać CV, chodzić na rozmowy.
Pewnego dnia, idąc ulicą, trafiła na ogłoszenie firmy, organizującej zagraniczne wyjazdy dla opiekunek. Gdzieś z tyłu głowy zaczął się kluć pomysł. W końcu postanowiła — jadę do Anglii. — Syn mówił: rzucasz się na głęboką wodę. I faktycznie, nie jestem pielęgniarką, angielski znałam wówczas raczej kiepsko, ale przez wszelkie formalności przeszłam – wspomina. Firma rozesłała jej profil do brytyjskich rodzin. Kilka tygodni później przyszło zaproszenie od starszego małżeństwa z Nottingham.
Krystyna, kobieta po pięćdziesiątce, z mężem i dwójką dorastających synów, postanowiła dorobić do nauczycielskiej pensji, bo życie drogie jak cholera, nawet w jej powiatowym mieście pod Warszawą. Wrzuciła w Google frazę "opiekunka za granicą". Wyskoczyła cała lista firm.
Krystyna przeszła zdalny kurs z zakresu pierwszej pomocy i opieki nad starszymi osobami. Telefoniczny test z języka zdała z marszu. Kiedy nastał lipiec, wsiadała już do busa jadącego pod niemiecko-francuską granicę.
I wreszcie Ewa. Zanim jeszcze została emerytką, przez kilka lat siedziała w Irlandii. Potem wróciła na swoją wielkopolską wieś i szukała pomysłu, co dalej. Męża nie ma, dzieci pozakładały własne rodziny. Nie potrzebowała wiele, ale z czegoś jednak żyć trzeba. Od koleżanek usłyszała, że w Niemczech jest praca dla opiekunek. Wkrótce okazało się, że firm organizujących takie wyjazdy jest na pęczki. Zgłosiła się do dwóch. Ostatecznie jednak do Niemiec wyruszyła sama. Pracę dostała z rekomendacji, na czarno. Wyszła na tym najgorzej, jak mogła.
podroze.onet.pl
Dodaj komentarz
Komentarze