- Najpierw mnie poszarpali, a gdy uciekłam, to krzyczeli za mną, że jestem "polską świnią" - mówi pani Irena, która właśnie wróciła do Polski ze zlecenia pod Norymbergą. Więcej nie wyjedzie. - Jestem po kilku operacjach serca, szkoda zdrowia - mówi.
Na początku wszystko szło bez większych problemów. - Najpierw trafiłam do przemiłej staruszki, później kilkadziesiąt kilometrów dalej do równie sympatycznego mężczyzny spod Hamburga, potem do małżeństwa z okolic - relacjonuje swoje doświadczenia w rozmowie z WP. Kolejne zlecenie, ale tym razem trafiła dużo gorzej. Kobieta pojechała do jednej z miejscowości w okolicach Norymbergi. Miała tam spędzić 1,5 miesiąca, ale wróciła już po niecałych 2 tygodniach.
Zaczęło się od tego, że firma organizująca takie zatrudnienie nie poinformowała opiekunki, że jej przyszła podopieczna ma problemy zdrowotne. - Dopiero na miejscu zobaczyłam, że kobieta ma problemy z załatwianiem potrzeb fizjologicznych, więc toaleta była brudna nie tylko wewnątrz, ale przede wszystkim na zewnątrz - relacjonuje.
Na dodatek kobieta wymagała od niej ciężkich prac w ogrodzie, podczas gdy w zakresie obowiązków było tylko gotowanie i sprzątanie. Nie to jednak było najgorsze. - Już drugiego dnia dowiedziałam się od firmy, że rzekomo nie potrafię mówić po niemiecku. Poskarżyła się podopieczna, z którą nawet nie zdążyłam jeszcze dobrze zamienić słowa. Poza tym przy rekrutacji ludzie z firmy sprawdzali moje umiejętności językowe - mówi. - Pani z firmy powiedziała, że w związku z tym obetną mi pensję o 200 euro. Nie zgodziłam się na to. Po kilku dniach zadzwonili, że mam wracać do Polski, a ktoś przyjedzie za mnie - dodaje pani Irena.
wp.pl
Dodaj komentarz
Komentarze